Dzisiaj, w niedzielę 22 czerwca, jak zapowiadano, odbył się kolejny Warszawski Rajd Motocyklowy. Trzeci.
Jak go odbieram?
Lekka, przyjemna, żeby nie napisać, przyjazna impreza dla lubiących się uczyć i bawić. Otwarta formuła dla otwartych.
W zalewie imprez dedykowanych, limitowanych, ekskluzywnych i wyjątkowych wydarzenie zapoczątkowane przez kolegów wywodzących się z Komisji Pojazdów Zabytkowych Automobilklubu Polski odbieram jako powrót do spontanicznych spotkań dla wszystkich. Krótkich, treściwych, z przyjemnością. Patrząc dzisiaj na grupkę osób zapatrzonych w jednoślady nie miałem jednak poczucia: zlot ogólny, ze wszelkimi jego (negatywnymi) znamionami. Jednodniowa impreza ma charakter poznawczy, z corocznym motywem przewodnim. Kameralna atmosfera dobrze tu pasuje, pomagając w organizacji i zapewniając bezpieczeństwo przejazdu.
Dzisiejsze spotkanie spod znaku poznawania kultury Żydowskiej wydaje się interesujące. Po pierwsze uczy, czego nie wiemy i nie zauważamy. Po drugie porusza temat wydawałoby się wyświechtany ale i kontrowersyjny.
100 kilomentrów po Warszawie i okolicach w słoneczno/deszczową kratę na pewno odstraszył wielu uczestników, zapewne przede wszystkim tych poruszających się zabytkowymi motocyklami. Warszawa jako taka również nie zachęca do jazdy. Nawet niedzielna. Ten, kto zdecydował się na przybycie, przypuszczam, nie stracił.
Organizatorom gratuluję. Pot przygotowań płynie zawsze strumieniami, ale i satysfakcja pozostaje.
Sternik! Tak trzymać!