Tekst: Tomasz Tomaszewski

Zdjęcia: www.tomasztomaszewski-motorcycles.pl

Impreza-hołd mistrzowi kierownicy to wydarzenie zapierające dech w gaźnikowych piersiach. Corocznie, od pięciu lat gromadzi zabytkowe i całkiem współczesne wyścigówki. Bez względu na wiek i historyczne znaczenie, każdy z samochodów spełnia tu swoją powinność… grzmi po torze z otwartą gardzielą. Nie na pół gwizdka, ale pełnym przekrojem kolektora dolotowego. Wszystko dzieje się naprawdę! I dlatego pozostawia tak niezapomniane wrażenia!

Jim Clark Revival powstało dla upamiętnienia życia i osiągnięć kierowcy, który w latach 50. i 60. przekraczał ówcześnie nieprzekraczalne granice w sporcie motorowym. Startując w formułach 1, 2 jak również samochodami wywodzącymi się z seryjnych modeli wygrywał wszystko, co się dało wygrać, prezentując przy tym unikalny styl jazdy. Clark kierowca-mechanik, przez lata triumfował zarówno na torach europejskich, jak i wyścigach na dystansie 500 mil w amerykańskim Indianapolis. W 1968 roku podczas jednego z biegów Formuły 2 na torze Hockenheim Jim Clark uległ śmiertelnemu wypadkowi.

Po latach postanowiono przypomnieć niepoślednią postać Jima. Od 2005 roku na torze Hockenheim prezentują się pojazdy, które teoretycznie lata świetności dawno mają za sobą. Impreza odnosi corocznie wielki sukces w środowisku właścicieli zabytkowych wyścigówek, odbijając się szerokim echem wśród miłośników sportów samochodowych. Cztery lata Jim Clark Revival gościł na torze Hockenheim. Tegoroczna, piąta już edycja JCR przeniosła się na saksoński tor Lausitz i wydaje się, pozostanie tu na dłużej.

Cisza przed burzą…

Przyjrzyjmy się dokładniej właśnie zakończonej edycji JCR. Tegoroczna – piąta odsłona imprezy miała swój debiut na poddrezdeńskim torze DEKRY. Pogoda, upalne słońce przerywane długimi opadami nie odstraszała uczestników. Obszerne tereny przeznaczone dla teamów wypełniały namioty i ciężarówki. Początkowa poranna cisza, brak ruchu na torze i trybunach sprawiały wrażenie, że ten monumentalny obiekt jest wymarły. Dogłębniejsze peregrynacje rozwiały wszelkie wątpliwości: pod namiotami i na lawetach trwały pracowite przygotowania do wyścigów. Początkowo pojedyncze dźwięki rozgrzewanych silników, przerodziły się w krążące dookoła widza grzmienia maszyn. Niedługo trzeba było czekać, by na prostej startowej ustawiły się pojazdy.

Pierwszy start był przygrywką pełnego dnia wrażeń. Deszczowy poranek powoli przekształcał się z piękny słoneczny dzień. Choć deszcz nie dawał o sobie zapomnieć, nie był w stanie przyćmić wrażeń dostarczanych przez pędzące pojazdy. Nie ma się zresztą czemu dziwić. Szacowana przez organizatorów ilość startujących w wyścigach samochodów przekracza pojęcie przeciętnego polskiego fana motoryzacji zabytkowej. Nic nie wskazywało na to, że śpiący rano teren krył niemal 350 (!) pojazdów.

… i huragan wrażeń

Dla uatrakcyjnienie wydarzenia, organizatorzy przewidzieli starty szerokiej skali pojazdów. Każdy z biegów miał inną specyfikę. Sprawiało to, że widz ciągle trzymany jest w napięciu. Trzysta pięćdziesiąt pojazdów to ilość tak imponująca, że każdy z trzech dni wyścigów mijał błyskawicznie. Nie było czasu nawet by spojrzeć na zegarek.

Co z oczu to i z serca

Pojazdy widać jak na dłoni, więc zapomnieć o nich się nie da. Wszelkimi zmysłami docierają do człowieka bodźce. Możliwość przebywania na prostej startowej, rozmowa z kierowcami na padoku czy uganianie się dookoła toru dawały wystarczająco możliwości do pełnego zaznajomienia się z charakterem imprezy.

Wymieszano formuły historyczne i współczesne. Formuła V, Formuła Vau powstałe na bazie powszechnych podzespołów VW Garbusa, czy HAIGO, w której ścigają się tak historyczne, jak i współczesne „tanie” pojazdy (formuła Junior) do której obecnie zaliczane są chociażby wszelkiej maści Trabanty, Łady, (w tym dostarczająca wiele wrażeń Skoda 130RS) są przedsmakiem wydarzeń daleko bardziej spektakularnych. Chociażby wyścigu FIA Luriani Trophy. Zabytkowe „cygara” z lat 50-70  startujące w tej klasie gromadzą rzesze fanów na całym świecie. Udział, chociażby bierny w przygotowaniach do startu i samym wyścigu pozwala przenieść się w przeszłość relatywnie prostych, choć nie siermiężnych wyścigówek. W klasyfikacji GTC-TC ścigają się samochody, z których niemal każdy jest kamieniem milowym światowego sportu. Oglądanie Abartha, Alf, Astona Martina, Fordów, czy innych BMW, Mercedesów i wielu innych, to nie tylko podróż w czasie, ale również wiele frajdy z możliwości obcowania z modelami, które znane są z książek. Celowo pomijam tu Porsche. Nie trzeba być wielkim specjalistą, by szybko dojść do wniosku, że każdorazowe pojawienie się pojazdu tej marki niemal z miejsca dyskwalifikuje pozostałych startujących. „Porszaki” ganiają po torze dublując stawkę, jakby jej w ogóle nie było. Abstrahując od współczesnych pojazdów seryjnych jak również ekscytujących formuł EuroBoss i formuły 3, będących namiastką Formuły 1, warto zwrócić uwagę na Orwell SuperSports Cup. To tu startują jedne z najbardziej spektakularnych pojazdów takich marek, jak March, Mclaren, Chevron, czy Lola. Chociaż same nazwy nie zawsze rozpoznawalne są przy pierwszym spotkaniu, wystarczy nadmienić, że są to jedne z najmocniejszych samochodów wyścigowych (silniki do 8,8l pojemności i mocy do 850KM), jakie startowały w latach 60. i 70. minionego stulecia na torach na całym świecie. W Lausitz można było zobaczyć kilka ładnych pojazdów tej serii. Ich ciekawa geometria (długie, szerokie i niskie nadwozia z centralnie umieszczonym kokpitem kierowcy) budzą nie tylko respekt rasowych sportówek, ale również wspomnienia Matchboxów z dzieciństwa. Jak we śnie nastolatka skala marzeń zmienia się z 1:43 do mojej ulubionej 1:1.

Świat u progu

Na torze DEKRY gromadzi się cały świat, a na pewno większość europejskich kolekcji samochodów wyścigowych. W imprezach uzupełniających sportówkom towarzyszą ich drogowe wersje mniej lub bardziej zabytkowych pojazdów. Obfitująca w wydarzenia około-sportowe impreza jest jedną z ważniejszych tego typu na świecie. I chociaż odległość od granic Polski jest znikoma (660km od centrum Warszawy), Polaków tu jak na lekarstwo. W paradzie zabytków brały udział dwie załogi z Polski (Jarosław Słomski na Roverze SD1 i Szymon Rajwa na Plymuth ’68 – relacja w załączeniu. Ponadto zwiedzających, prócz piszącego te słowa – brak. Może zachęceni niniejszą relacją zapełnimy dziwnie puste trybuny w Lausitz? Zmieści się naprawdę duża grupa.

Trzeba przyznać, że nie jest łatwo opisać charakter tak spektakularnego wydarzenia. Znacząco lepiej oddają to zdjęcia. Choć i one pozostają ubogie ze względu na brak efektów dźwiękowych. Ale… zamiast przekonywać do ułomności relacji nad osobistym uczestnictwem, sugeruję bezpośrednią percepcję kolejnego JCR. Skłamałbym pisząc tylko, że warto. Warto i to bardzo!

Chociaż pojazdy i kierowcy dają tu z siebie wszystko walcząc o ułamki sekund na każdym okrążeniu, czas nie jest najważniejszym aspektem. Najważniejsza jest przyjemność z jazdy i adrenalina współzawodnictwa.

Wydarzeniu na torze w Lausitz towarzyszy wystawa pojazdów zabytkowych. Zaparkowane razem lub pojedynczo gdzieś pośród namiotów robią piorunujące wrażenie. Rejestracje europejskie, choć tylko dwie ze znaczkiem PL.

Relacja Szymona Rajwy jadącego z Jakubem Jonkiszem Plymuth’em z 1968 roku.

JCR to świetnie zorganizowana impreza, która więcej wnosi do popularyzacji klasycznej motoryzacji niż wiele zlotów, parad, czy konkursów elegancji razem wziętych. Sprzyja temu polityka całkowicie otwartych drzwi. Zwiedzający mają swobodny dostęp do całego parku serwisowego i pit stopów.  Mechanicy poszczególnych teamów i sami kierowcy z uśmiechem pozują do zdjęć, pokazują sprzęt i cierpliwie odpowiadają na dziesiątki pytań. Można wszędzie wejść, wszystko zobaczyć, z każdym porozmawiać i w każdą dziurę wetknąć palec. Towarzyszy temu kakofonia wysokoobrotowych dźwięków oraz cudowna mieszanka zapachów benzyny, metanolu, rozgrzanego asfaltu i bratwurstu z rożna.

Samochód, którym przyjechaliśmy na JCR, to Plymouth Fury III wyprodukowany wiosną 1968 roku, a więc niedługo od wypadku na Hockenheimring, w którym 7.04.1968 zginął Jim Clark. Dzięki temu udowodniliśmy tezę, że 41-letni Plymouth z ponad 6-litrowym silnikiem, bębnowymi hamulcami i zawieszeniem miękkim jak stary tapczan absolutnie nie jest pojazdem nadającym się do wyścigów na torze.