„Jest inny świat…”

Muzeum motocykli gdzieś w pobliżu Heidelbergu

Krętymi, górskimi drogami zmierzamy powoli do kolejnego punktu podróży. Tym razem omijamy autostrady. To właśnie one swoją ilością i jakością niemalże wymuszają zawrotne tempo, sprawiają, że codziennie robimy setki kilometrów. Na szczęście nie ma zbyt dużego ruchu. Od czasu do czasu pada. Leżące na jezdni liście nie pozwalają na szaleństwa. To już jesień. Złota, piękna, chociaż nie „nasza polska”. Przed południem wstają chmury, wychodzi słoneczko. Od razu robi się cieplej, bardziej swojsko, przytulnie. Planowany przystanek jest jeszcze tylko punktem na mapie. Już niedługo. W końcu wjeżdżamy do małego miasteczka o niskiej zabudowie, gdzie czas nie leci na łeb, na szyję, żyje się prosto, spokojnie, bez wielkomiejskiego gwaru. Po chwili kręcenia w końcu znajdujemy zapisany na kartce adres. Parkujemy. W cieniu parasola, obok jegomościa pochłaniającego udko pieczonego kurczaka zabieramy się do drugiego śniadania. Przyglądamy się stojącym przed wejściem motocyklom. Przygotowuję aparat, lampę i statyw. Syci, ciekawi tego, co ukaże się naszym oczom przekraczamy progi starego dwupiętrowego budynku, w którym mieściła się kiedyś fabryka grzebieni. Teraz swoją przystań mają tu motocykle. Starszy pan z siwą brodą, który przed chwilą siedział pod parasolem, przyjaznym gestem zaprasza do środka.

W niewielkich salach panuje półmrok. Z prawej strony, pomimo niewystarczającego oświetlenia można dostrzec stojące rzędem czerwone Moto Guzzi. Wyglądają tak, jakby zostały tu postawione dopiero przed chwilą. Nie czuć jednak ani ciepła silników, ani charakterystycznego zapachu spalin, rozgrzanego oleju. W pomieszczeniu obok najstarsze maszyny pokazują wystraszone, martwe oczy reflektorów. Do nich wrócimy na końcu.

Wąskie schody prowadzą na piętro. Trochę jaśniej. Małe fabryczne okna nie przepuszczają odpowiedniej ilości światła, chowają w mroku tajemnice eksponatów, czasów ich aktywności, sławy. Dodaje im to powagi. Ekspozycja ukazuje motocykle z lat pięćdziesiątych, które ufnie, przytulone do siebie odpoczywają zmęczone, dostojne, błyszczące. NSU: 351 OS-T Konsul, Quickly, Super Fox, 201 OS-B Max z koszem Steib, powojenne DKW-ki, Zündapp’y: S 250 i skuter Bella, MZ-tki, Adler Junior i inne, mniej lub bardziej znane. Na filarze zawieszone charakterystyczne dla tamtych lat silniki. Plakaty, stare dystrybutory paliwa, scenki rodzajowe dopełniają swoją obecnością nastrój spokoju, zadumy, dawnej świetności.

Przechodzimy dalej. Podłużne pomieszczenie otula ramionami ścian resztę kolekcji. Tu w otoczeniu ciekawskich Victorii, Adlera, Miele, Express’a stoją dwa wyścigowe zaprzęgi z wózkami. Wyglądają bojowo, groźnie. Pozostawione na nich kaski, trofea i plakaty obwieszczające terminy startów sprawiają wrażenie teraźniejszości. Daty bezlitośnie przypominają, że przeminionej…

Dla odpoczynku zasiadamy w wiekowych fotelach. Po chwili mruga ekran. Zaczyna się film. Nie jest jeszcze kolorowy. Jego jakość ciężko porównać z DVD. Pokazuje proces powstawania motocykla, od koncepcji, poprzez projekt, szczegóły wykonania poszczególnych elementów do finalnych testów.

W cichych pomieszczeniach słychać kroki. To właściciele z niepokojem sprawdzają gdzie jesteśmy. Chyba nie mogą pojąć jak można w takim miejscu spędzić tyle czasu. Tak, to już przeszło dwie godziny.

Popędzani obowiązkami schodzimy na dół, zobaczyć to, co zostawiliśmy na deser. Piękne, purytańsko proste, ale jakże urzekające kształty maszyn produkowanych jeszcze przed wojną: D-rad R/04, DKW E 206 i NZ 350, mały dwusuwowy Wanderer, Zündapp K500, jeszcze jedno Miele, Velocette. Trochę z boku, żeby nie szokować swoją nowoczesnością stoi motocykl do badania wpływu podstawowych parametrów (m.in.: kąta główki ramy, rozstawu osi) na własności jezdne jednośladu. Dopiero odwracając się ku wyjściu dostrzegam prawdziwy rarytas. Zawieszony pod sufitem, chroniony półmrokiem małej salki pokazuje się Opel z 1888 roku. Już nie rower, jeszcze nie motocykl.

Zamieniamy kilka słów z właścicielami muzeum. Przy wyjściu oślepiające słońce sprowadza mnie na ziemię. Muszę przetrzeć oczy, przekonać się, że ostatnie godziny nie były podrożą w czasie. Trzeba jechać dalej, wrócić do smutnej, nierzadko okrutnej i płytkiej rzeczywistości, w której czas jest jedyną i jakże cenną wartością. Szkoda…

 

Tekst: Tomasz Tomaszewski, 17 marca 2001

Zdjęcia: do odnalezienia w czeluściach 🙂

Publikacja: Świat Motocykli