Niedawno zdałem sobie sprawę, że w tym roku mija 20 lat od kiedy zająłem się na motocyklami a później zabytkowym samochodem.
Przez te lata wokół mnie zmieniło się chyba wszystko. Niemal, bo są i elementy stałe: zwariowane myśli w głowie i – jeśli może być cokolwiek więcej – te dwa koła z dawien dawna.
Co wydarzyło się w lokalnej motoryzacji miast literek lepiej zobrazują to … obrazy 🙂
Dwudziestolatek 🙂
ps. tak – można komentować
Na początku był… pomysł, by z piwnicy wyciągnąć motocykl. A właściwie dwa motocykle. Pierwszy „na nogach” stanął już niebawem. Dopiero po kilku latach, gdy w końcu się porozumieliśmy, rozpoczęliśmy wojaże po kraju. Były samotne wypady, kilkanaście tysięcy kilometrów Trampów DKW przetykane niewielką ilością prac garażowych.
Równolegle trwały (i niedawno się zakończyły) pracę nad starszą siostrą. Ukoszowiona wreszcie chce jeździć. Ona chce, ja nie bardzo. Z koszem nie jest już tak prosto, zwłaszcza, gdy kosz jest naprawdę lekki.
Po drodze pojawił się fenomen w skali globalnej: Phanomen Ahoi 125 z gumowymi elementami zawieszenia z przodu i z tyłu. Ciekawy do popatrzenia, tragedia do jeżdżenia zacumował koło mojego biurka.. w domu 🙂
w 2007 roku przyszła na świat OSA. Zupełnie nieplanowana, lub całkowicie nieplanowana. Kiedy się już do niej przekonałem, stanęła na kołach w 2011 roku i tak od czasu do czasu objeżdżamy znajome kąty.
Beta R80RT nie powstała z niczego. Brak sprawnego jeżdżącego motocykla skłonił mnie do przygarnięcia betoniarki. Nie, budowy jeszcze nie było. Betoniarka była jednak potrzebna. Przez te kilkanaście lat, jak jesteśmy razem zrobiliśmy wiele kilometrów. W słońcu, często w „siarczystym” deszczu, i mrozie. Jest co wspominać.
W tak zwanym międzyczasie na kurację odmładzającą trafiła DKW SB350. Oddając ją właścicielowi miałem okazję zrobienia nią nie więcej niż kilkadziesiąt kilometrów.
Za sprawą dokładnie odwrotnego układu biegów w porównaniu do modelu SB500, o mało nie wylądowałem nią w rowie. O włos. Później we Francji, a dokładniej w Miluzie motocykl dostał pierwszą nagrodę… chyba za wykonanie. A ja… flaszkę oryginalnego szampana. Zlotowego.
W przerwie pomiędzy warsztatem, zdjęciami, pracą zawodową i gitarą zaczęły powstawać kalendarze. Wytrzymałem trzy lata. Później pojawił się „compliance” i uważając na aspekty prawne po prostu przestałem to robić, chociaż zdjęć do kolejnych wydawnictw nie brakuje. A wręcz przeciwnie: brakuje 🙂
A teraz jest..
Komentarze: 2 Dodaj swoje