Za ladą GS’u pusto.We wszędobylską nudę na chwilę wdarł się dźwięk pędzącego drogą motocykla. Pozostała po nim leniwie układająca się na żniwnych łanach chmura spalin. Dwusów?

 

Zresztą cóż to miałoby być innego. W dzisiejszych czasach? Po dłuższej chwili ściągając orzecha z głowy wchodzi do sklepu uśmiechnięty młodzieniec – chłopak z sąsiedztwa.

– Czy coś się stało? Nie słyszałem jak podjeżdżałeś.

– Padła świeca. Dzisiaj trzecia. Ojciec sprawi mi niezłe baty, jak się dowie, że znowu ujeżdżałem jego nową wueskę. Ciułał na nią ostatnie lata. Oszczędzał dokładnie na wszystkim, by kupić prawdziwy motocykl. Nie znalazłaby się może jakaś świeca zapłonowa?

– W spożywczaku? Zaraz sprawdzę. Ostatnio nie było masła, ale za to przywieźli karton świec zapłonowych – tak na wszelki przypadek. Iskra. Będzie pasować?

Wychodzimy przed sklep, chłopak z wprawą wymienia świecę.

– Nówka sztuka. Niezłe cacko! Co to za model? – pytam ciekawy proweniencji motocykla.

Młody zakładając fajkę na świecę rozpromienia się:

– Najnowsza WSK. Największy silnik: 150ccm. Ciągnie równo 80 km/godz. Wsiadaj, przekonasz się, jaką frajdę daje 6,5KM.

– A sklep? A zresztą – macham zrezygnowany ręką – I tak od godziny nikogo nie było. Jedziemy.

 

Back in the PRL

Wyprodukowana w 1960 roku zmodyfikowana WSK M06 Z 150 robi wrażenie. Ciepły wiśniowy kolor da się lubić. W połączeniu z dźwiękiem tłumikowego cygara tworzą naprawdę miłe wrażenie. Dwa kopnięcia rozrusznika, kluczyk wetknięty i silnik ochoczo pracuje. Nic, tylko siadać i jechać. Przed siebie. W nieznane.

Siadam za chłopakiem. Podwójna kanapa ma nawet specjalny uchwyt dla pasażera. Rączka z tyłu siedzenia – jedna z nowości modelu ze Świdnika – jest nieco za daleko by się jej złapać podczas jazdy. Została przeznaczona do stawiania motocykla na centralnym stojaku. Podnóżki rozmieszczono wygodnie. Nareszcie przeniesiono je z wahacza, gdzie nogi odbierały nierówności drogi, na specjalnie do tego celu przewidziany wspornik.

Wyjechawszy ze wsi chłopak powoli odkręca rączkę pokrętną przepustnicy. Jeszcze zakręt i prostą drogą pędzimy w kierunku jeziora. Trzecie przełożenie zapięte, silnik pracuje już na najwyższych obrotach. Oj.. przydałaby się czwórka. Patrzę przez ramię kierowcy na prędkościomierz. Umiejscowiony w czaszy reflektora drgającą strzałką pokazuje orientacyjną prędkość pomiędzy 70 a 90 km/godz.

– Już szybciej nie mogę – chłopak odwraca się odpowiadając na moje pytające spojrzenie. Jechałeś kiedyś tak szybko? 80km/godz. Gdyby nie nowy silnik z WFM motocykl nadal miałby 6KM i prędkość maksymalną nie większą niż 75km/godz. Wueską wygrywam wszystkie wyścigi z chłopakami z okolicy.

Z prędkością światła i dymiącym wydechem zbliżamy się do szczytu wzniesienia, zza którego powoli wyłania się toń pobliskiego jeziora. Pomimo spadku chłopak nie odpuszcza. Strzałka prędkościomierza jakby zatrzymała się na wartości 90 i nie ma zamiaru przesunąć się ani o milimetr dalej. W końcu trzeba wyhamować motocykl. Pomimo pełnobębnowych hamulców nie jest łatwo zatrzymać dwusuwa z prędkości maksymalnej, tym bardziej z dwiema osobami na pokładzie. Hamowanie silnikiem w tym przypadku nie bardzo wchodzi w rachubę. W końcu udaje się zatrzymać maszynę. Za nami chmura spalin bezładnie kładzie się po polu.

– Chcesz prowadzić? – Zaskoczony słyszę głos chłopaka. Zaraz potem nieco oszołomiony gramolę się za kierownicę potwora. Kopiąc bez pojęcia kopniak zapominam wcisnąć kluczyk do stacyjki. Gdy wreszcie silnik zaskoczył, chłopak siada nonszalancko na miejscu pasażera. Wciskam dźwignię sprzęgła. Pierwszy bieg do dołu. Chyba daję za dużo gazu, bo silnik gra na wysokich obrotach a maszyna nic a nic nie ciągnie. W końcu jedziemy. WSK powoli rozpędza się pod górę. Po chwili mogę wrzucić drugie przełożenie. Pomimo dziurawej nawierzchni motocykl dobrze wybiera nierówności. Proste zawieszenie z progresywną sprężyną jako nowość otrzymało tłumienie w przednim widelcu – ciekawostka, na którą trzeba było czekać wiele lat, zanim stała się na tyle tania i popularna by zastosować ją do produkcji na rynek krajowy.

Gramoląc się nadal pod górę mijamy stado baranów. Nie mogę sobie darować użycia sygnału dźwiękowego dla spłoszenia czterokopytnej futrzastej gawiedzi. Trzoda rozbiega się po polu jak porażona. Zabawny widok, tym bardziej, że pasący je mężczyzna biega w każdym kierunku starając się zaprowadzić porządek w stadzie. Tylko kątem oka widzimy, jak wygraża nam złowrogo laską. Dzięki motocyklowi nas nie dosięgnie.

W pewnym momencie silnik zaczyna przerywać, aż w końcu staje na dobre. Zaskoczony nawet nie wyrzucam na bieg jałowy. Siedzimy chwilę w siodle unieruchomionego motocykla. Naduszam przycisk sygnału dźwiękowego. Działa, więc najwyraźniej nie jest to defekt. Odwracam się do chłopaka:

– Zalałeś dostateczną ilość benzyny?

– …. ojciec chyba zapomniał…

Barany wkrótce nas doganiają i otaczają swoim beczeniem. Z nietęgimi minami zsiadamy z wueski, którą musimy doprowadzić do domu. O tej porze o uzupełnieniu benzyny nie ma nawet mowy. Trzeba czekać do poniedziałku, aż otworzą. Ojciec będzie wściekły jeśli w niedzielę nie będzie mógł pojechać nad jezioro łowić ryby…

 

Konstrukcja do wzięcia

M06 produkowany w Warszawie, Świdniku i okresowo w Kielcach przez przeszło trzydzieści lat, od wczesnych lat 50. był konstrukcją bazową dla wszystkich wytwórców motocykli w Polsce Ludowej. Opracowana w Warszawskiej Fabryce Motocykli konstrukcja została przekazana do Świdnika, by tam uruchomić produkcję identycznego motocykla pod innym znakiem firmowym. Przez wszystkie lata wprowadzono olbrzymią ilość zmian, które małymi kroczkami prowadziły do wzrostu mocy silnika, wygody podróżowania i coraz bardziej przemyślanego wyglądu motocykla. W tym czasie wytwórnie wspólnymi siłami i osobno na jednej bazie budowały nowe pojazdy oraz wersje rajdowe, krossowe czy pojazdy przeznaczone do wyścigów drogowych klasy A. Mało kto mógł przewidzieć, że ta prosta, w swoim czasie nie bardzo już aktualna konstrukcja taniego motocykla uniwersalnego dla mas będzie aż tak pojemna, by stanowić bazę dla motocykli sportowych różnych typów.

Ewolucja, jaką przeszedł model jest imponująca. Chociaż pierwsze przymiarki zakładały bogate wyposażenie, kilku lat trzeba było by najśmielsze założenia wprowadzone w prototypie mogły zostać zrealizowane w produkcji seryjnej na rynek wewnętrzny (wersje eksportowe znacząco różniły się wyposażeniem, m.in. posiadały akumulator z prostownikiem selenowym, sygnałem dźwiękowym i w wybranych modelach również światłem stop, o atrakcyjnych powłokach dekoracyjnych nie wspominając).

 

Pierwszy krok w chmurach

Oczywiste jest, że syn kolekcjonera motocykli nie ma wyboru: prędzej czy później na pewno zarazi się pasją ojca. Kiedy Panowie Krzysztof z Kamilem zastanawiali się, która konstrukcja mogłaby stanowić pierwszy krok Kamila w restaurowaniu motocykli zabytkowych, obiekt sam przypadkiem wpadł w ich spragnione pracy ręce. W poszukiwaniu innego motocykla ojciec adepta rekonstrukcji, zamiast planowanego zakupu przywiózł do domu wiśniową WSK. Traf chciał, że z tym modelem splatała się rodzinna historia sprzed lat.

Nowiutką WSK M06 Z 150 rozkręcił w drobny mak swojemu ojcu mający jeszcze mleko pod nosem Krzysztof. Historia ta, chociaż na pewno w latach 60. nie była szczególnie przyjemna ani dla ojca ani jestestwa niesfornej progenitury, z perspektywy cenionego dziś restauratora może budzić miłe wspomnienia. W końcu człowiek musi się na czymś nauczyć. Jak to zwykle bywa, najlepiej uczyć się na własnych błędach. Dzisiaj niegdysiejszy młokos, mógł wreszcie przekazać swoje doświadczenia żądnemu wiedzy i własnego jednośladu synowi. Kamil Bartosiak zabrał się za odbudowę pierwszego pojazdu z wielką pieczołowitością. Rodzinna historia bez wątpienia odcisnęła na tym procesie swoje piętno. Dwa lata wytrwałej pracy trzeba było poświęcić na odbudowę pojazdu, ale również na poszukiwanie nielicznych brakujących elementów. Wszystko musiało być, jak należy. Żadnej fuszerki. Kamil poważnie zabrał się do roboty, czego efekty można było szybko zaobserwować. Elegancko odrestaurowany motocykl, chociaż przez niektórych nie bardzo ceniony ze względu na prostotę popularnej konstrukcji okresu PRL, wygląda naprawdę przyjemnie. Swoją obecnością przywołuje wspomnienia siermiężnych lat, których realia trudno wytłumaczyć dzisiejszej młodzieży. Pełnię wrażeń uzyskuje się uruchamiając silnik. Widok wiśniowej machiny, brzmienie dwusuwowego silnika z tłumikowym cygarem wraz z wydobywającą się z niego chmurą spalin i ich niezapomnianym zapachem tworzą integralną całość, której nie sposób zapomnieć.

Tekst: Tomasz Tomaszewski

Zdjęcia: tomasztomaszewski-motorcycles.pl

Publikacja: Świat Motocykli

 

Zmoderniozowana M06 z warszawskim silnikiem 150ccm otrzymała wiele nowych elementów, które pozwoliły uzyskać bardziej spójny wygląd i lepsze własności trakcyjne.

 

WSK M06 Z 150 – WSK otrzymała silnik WFM S06 pojemności 150ccm.

 

Z założenia M06 była konstrukcją uniwersalną. Pozwoliło to na budowę pojazdów codziennego użytku oraz motocykli specjalnych: rajdowych, krossowych i wyścigowych. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Innego wyboru nie było.